poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział 17

Logan przebudził się lekko przemarznięty i obolały. Od wielu dni szukają Resy i wreszcie wpadli na jakiś trop, okazało się, że każdego dnia w karczmie "Między młotem, a kowadłem" zjawia się mężczyzna, prawdopodobnie Włoch, w towarzystwie dziewczyny, opisem przypominającym księżniczkę.  Zacisnął dłonie na prowizorycznym okryciu. Jeśli coś jej się stanie, przysięgam, zabiję tego Włocha. Bez zastanowienia i z miłą satysfakcją. Powtarzał to sobie bez przerwy w głowie, dopóki nie zdał sobie sprawy, że Alice przygląda mu się ze współczuciem i smutkiem. Położyła swoją drobną, delikatną dłoń na jego ramieniu, westchnął i uniósł na nią wzrok. Uśmiechnęła się słabo i skinęła głową.
- Nie zamartwiaj się tak. Znajdziemy ją.
Chciał jej wierzyć, naprawdę, ale był przepełniony niepokojem i strachem o swoją ukochaną i stracił jakiekolwiek nadzieje. Nie zaprzeczał, że słowa jego towarzyszki podniosły go lekko na duchu, ale to nic nie zmieniało. Resa była w niebezpieczeństwie i to on musiał ją ocalić. Azrael i Gabriel byli mu potrzebni tylko dlatego, że wiedzieli jak ją namierzyć, gdyż on sam był pozbawiony takowych umiejętności.
- Chyba pójdę się przejść. - wstał i otrzepał się z przylegających do jego ubioru wilgotnych liści.
- Bądź ostrożny.
Och, Alice, gdybyś tylko wiedziała czym jestem. Mógłbym zabić was wszystkich, gdybym tylko miał powód. Rozejrzał się i z ulgą stwierdził, że w okolicy nikogo nie ma, oprócz jego towarzyszy, większość z nich jeszcze drzemała. Przedarł się przez bujne zarośla i po kilku chwilach dotarł do kamiennej drogi.  Rozmyślając nad planem wydobycia Resy z niewoli, kopał kamyk przed siebie, wsunął ręce do kieszeni. Kątem oka dostrzegł ruch za sobą, ale uznał, że nie będzie się dzisiaj rozpraszał i wplątywał w bójki. Szedł, stawiając pewne kroki, nie oglądając się za siebie. Stukot kopyt był znacznie wyraźniejszy i spiął się lekko, ale uparcie przypatrywał się nierówno ułożonym kamieniom na drodze. Jedź stąd, nie mam teraz czasu, powiedział do siebie w myślach ze złością. Zatrzymał się nagle, słysząc jak jeździec zeskakuje z konia i kieruje się w jego stronę.
- Dzisiaj nie mam nastroju na zabijanie. - warknął, odwracając się powoli w stronę przybysza.
- Ja również. - zmierzyli się wzrokiem.
Te bursztynowe oczy coś Loganowi przypominały, wpatrywał się w nie uważnie i w końcu się domyślił.
- Matt. - przywitał się z lekkim uśmieszkiem.
- Logan.
Jak przez mgłę pamiętał, że zawsze się tak witali, bez okazywania emocji, oficjalnie i rzeczowo. Usta Wayland'a wykrzywiły się w drobnym, lecz ciepłym uśmiechu. Był dobrze zbudowany, wydoroślał od ostatniego spotkania - Logan powoli lustrował brata i dostrzegał kolejne zmiany, jakie w nim nastąpiły. Był pewien, że Matt robi to samo, ale wiedział też, że niczego się nie dopatrzy. Jedyne co się w Loganie zmieniło to spojrzenie. Zawsze spokojne i łobuzerskie, teraz było pełne bólu i smutku. Bez słowa skierowali się w stronę karczmy.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy