poniedziałek, 12 maja 2014

Rozdział 1

 Majowe popołudnie. Resa Carvezzo nie podejrzewała, że zdarzy się dzisiaj coś niezwykłego, a jednak. Od samego rana ojciec zachowywał się podejrzanie, kazał służącym przyrządzić wytrawne dania, zakupić duże ilości wina i innych trunków. Swoimi lekko zaspanymi, fiołkowymi oczyma obserwowała go bardzo uważnie, wydawał się taki spokojny, szczęśliwy i dumny, ale w jego głosie coś zakłócało tą pozytywną aurę. Był szorstki, stanowczy i nieznoszący sprzeciwu. Natknęła się na niego w drodze do łazienki, był lekko zdenerwowany. Nawet jej, grzecznej córeczce tatusia, posłał gniewne spojrzenie. Nawet jej. Coś było nie tak i wkrótce miała się o tym przekonać. Leniwie czesała swoje gęste i długie włosy, pałające ognistym blaskiem. Wygrzebała z szafki jedną z najwygodniejszych sukienek. Patrzyła przez jakiś czas w swoje nieskazitelne odbicie w lustrze, zastanawiając się nad swoją osobą. Kim ona właściwie jest? Co robi w tym pięknym zamku ze służącymi? Co ukrywa jej ojciec? Co to za chłopak patrzący w jej okno... Potrząsnęła głową, nie mogła tak rozmyślać. Księżniczka nie może taka być, zawsze jej to powtarzano. Odłożyła szczotkę do włosów na półkę i jeszcze raz pogrążyła się w myślach. To było takie niesamowite, czuła taką euforię, była tak lekka, że była w stanie latać, gdyby jej pozwolono. I nagle stało się coś co wyrwało ją z jej świata fantazji i wyobraźni, świata spokoju i ładu, piękna i młodości. Pukanie do drzwi. Nachalne i upierdliwe. Otworzyła drzwi z chęcią obdarcia ze skóry kogoś, kto zakłóca jej spokój. Już otwierała usta gdy zobaczyła niższą od niej o głowę dziewczynę. Białe włosy, jak śnieg, pomyślała. I te oczy, czerwone, ogniste. Zawsze porównywała je do krwi, ale teraz widziała w nich niepokój. Odgarnęła swoją niesforną grzywkę z czoła i spojrzała dziewczynie w oczy, przenikliwie i pytająco.
- Przepraszam, że Ci przeszkadzam, panienko. - pochyliła głowę w dół w geście swojego poddania, gotowa do rozkazów. - Ojciec woła panienkę na dół, mamy gościa.
- Gościa? - zmrużyła oczy jak zainteresowane kocię - Kim jest ten gość, Alice?
- Nie wiem, panienko. Proszę za mną.
Nie miała wyboru, poszła bez słowa za służącą. Patrzyła w tył jej głowy gdy schodziły po marmurowych, białych schodach. W tym momencie zauważyła, że jej osobista służąca porusza się z niezwykłą gracją i delikatnością. Z łatwością pokonywała kolejne stopnie, jeśli by to od niej zależało, mianowałaby ją swoją prywatną strażniczką. Strój służki do niej nie pasował, to wiedziała na pewno. Schody się skończyły, dotarły do wielkiej sali, zwaną Salą Pojednania. To tutaj odbywały się uczty mające na celu sprzymierzenie ze sobą innych państw i zawarcie pokoju. Uczty dokonywały cudów, zawsze tak było. Każdy kto wchodził tu rozgniewany, gotowy do zabicia tutejszego króla, jej ojca, wychodził spokojny i pełen wiary w rozejm. Jej wzrok podążył ku zatroskanej twarzy ojca, a jednocześnie dumnej i szczęśliwej. Zmienił się, kilka godzin sprawiło, że stał się taki, jakiego zawsze znała. Podszedł do niej i wyciągnął dłoń w jej stronę, uśmiechał się.
- Pozwól, że ci kogoś przedstawię, kochanie. - zarumieniła się na to określenie, lubiła gdy tak się do niej zwracał - Poznaj Logana Evans'a, najlepszego z moich uczniów. Zaprosiłem go na dzisiejsze przyjęcie.
Spojrzała na chłopaka, wyglądał dojrzale, ale rysy jego twarzy nadawały mu dziecięcego wyrazu. Gdzieś go widziała, tak, to on się na nią bezczelnie gapił gdy była w łazience. Spojrzała na niego gniewnie, przypominając sobie to zajście.
- Witaj, księżniczko. - ucałował jej dłoń, patrząc w oczy. - Miło mi ciebie poznać...
- Jak śmiałeś?! - uniosła się, jak nie prawdziwa księżniczka, ale nie obchodziło jej to. - Patrzyłeś na mnie jak byłam w łazience!
- Najdroższa, ja... - zarumienił się, puszczając jej dłoń.
- Zamilcz! - warknęła. Z przyjemnością wykorzystywała swoją wyższość. Chłopak wyprostował się, ale nie tracili kontaktu wzrokowego. Patrzyła na niego, coś się w niej działo, nigdy tego nie czuła. Gniew? Nie, to nie to... Współczucie? To też, ale było coś jeszcze. Rozpaczliwie szukała właściwego słowa, patrząc w jego czekoladowe, ciemne oczy. To... miłość, pomyślała. Przeszły ją dziwne dreszcze, odwróciła wzrok od tych cudownych oczu, szlachetnych i szczerych.
- Wybacz, tato. Mam zły dzień... - ale ojciec zdawał się jej nie słyszeć, patrzył gniewnie na Logana. Na swojego ucznia. Przypomniała sobie swoje słowa. O nie... - Tatusiu... - teraz szeptała, żeby jakoś do niego dotrzeć, jego oczy stopniowo się rozjaśniały. - Tato, nie rób niczego głupiego.
Torn Indietro, zazwyczaj opanowany władca, teraz był inny. Wściekły, rozdarty i inny. To ona sprawiła, że znowu taki jest i teraz będzie miała na sumieniu niewinnego młodego mężczyznę. Aż nią zatrzęsło.
- Alice, zaprowadź ojca do jego sypialni, proszę. - nie prosiła, błagała. Służąca w milczeniu zaprowadziła ojca na górę, do jego komnaty. Cichego zakątku.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy