sobota, 25 lipca 2015

Rozdział 42

Usiadł przed płonącym ogniskiem, zaciskając zęby ze złości. Nie zwracał uwagi nawet na Chloe, która jakimś cudem znalazła się obok. Z utkwionym spojrzeniem przed siebie, niczym posąg, siedział nieruchomo, obojętny na to, co działo się wokół. Gdzieś w oddali rozległo się wycie wilka, powodujące gęsią skórkę na ciele dziewczyny, więc instynktownie zwrócił na nią uwagę.
- Co tu robisz? - szepnął, jakby bojąc się, że zakłóci nocną ciszę.
- Jestem tam, gdzie są problemy. Wiem, co się stało z Alice.
Pokręcił tylko głową, co wprawiło ją w lekkie zakłopotanie. Od początku myślała, że najemnik darzył białowłosą niezwykłym uczuciem. Myliła się. Matt wątpił w miłość, przez co zawsze był obojętny w towarzystwie jej osoby. Zamykał się w sobie, nie chcąc okazywać uczuć.
Tylko Resa powoli odkrywała w nim wrażliwego człowieka, którym kiedyś był, ale zmienił się, poprzez złą przeszłość. Nigdy nie poznała kogoś takiego, jak on. Matt otaczał się czymś w rodzaju tarczy obronnej, udając agresywnego najemnika. Ich spojrzenia bursztynowych oczu skrzyżowały się poraz kolejny, gdy uniosła wzrok. Cierpienie jego wnętrza niemal ją wstrząsnęło, gdy dostrzegła spojrzenie pełne udręki i zmęczenia. Kto Ci to zrobił? Nie miała zamiaru odwrócić wzroku, ani się odezwać, bo wiedziała, że nie odpowie, gdy zapyta, co sprawiło jego aktualny stan.
- Jedź do siebie, Bronx. - westchnął bezradnie i odwrócił wzrok.
 Czuła, że celowo użył jej przezwiska, aby ją odtrącić, więc wstała. W milczeniu odeszła w panujący mrok, zostawiając go samego. Jak tylko Chloe odjechała, od razu zaczął żałować, że ją odtrącił. Ona chciała pomóc, a on, przepełniony własną, bezużyteczną dumą, kazał jej odejść. Zrezygnowany uniósł wzrok ku niebu. Pulsujące jasnym światłem punkty, gwiazdy, było ich tak wiele, że stanowiły potęgę nad ciemną otchłanią, otaczającą je wokół. Zadrżał, czując chłodny podmuch wiatru. Nawet się nie poruszył, gdy kilka chwil później nadjechał Logan, stepując na ogierze. Podjechał do niego, uważnie mu się przyglądając, zeskoczył z siodła i przystanął obok.
-Matt?
Logan uniósł brew, lecz jego brat nadal tkwił w miejscu. Nie widział jego wyrazu twarzy, ale dostrzegł spięte ciało. Przeczesał włosy, mierzwiąc je dłonią, stając między siedzącym bratem, a płonącym ogniskiem. Miał dziwne wrażenie, że nie skończy się to dobrze. Mimowolnie zerknął w stronę domu z którego wyłoniła się Resa. Przełknął ślinę, widząc ślady po łzach na jej twarzy, po czym dostrzegł, ledwie widoczne w ciemności, plamy krwi na jej ubiorze. Jak zahipnotyzowany skierował się w jej stronę. Dobrze wiedział, że go nie widzi, bo nie miała takich zdolności, jak on. Zapewne dostrzegała jedynie ogień i jego brata.
- Zostaw ją.
- Co? - spojrzał zdezorientowany na Matta.
- Ogłuchłeś w Gilbroy? Nie zbliżaj się do niej.
Matthew podniósł się i wyprostował, stając naprzeciw niego. Jego spojrzenie było niemal przepełnione wściekłością, a dłoń złożona w pięść. Mimo wszystko spróbował go wyminąć i pójść do Resy, lecz zaraz tego pożałował. Twarda, jak kamień, pięść, uderzyła go w twarz, przez co stracił równowagę.

 Zauważył tylko, jak Resa zatrzymuje się i zamiera, widząc całe zajście, po czym biegnie w ich stronę. Kolejna seria ciosów. Matt niewątpliwie miał nadnaturalną siłę, bo rany po jego uderzeniach nie goiły się od razu.
- Matt! Błagam, zostaw go!
Nie bronił się, bo wiedział, że zrobiłby mu krzywdę. Patrzył tylko na załzawioną dziewczynę, która nie miała odwagi odtrącić Wayland'a, choć niewątpliwie tego pragnęła. Kolejny cios.
Matt nachylając się nad nim, uniósł pięść z zamiarem kolejnego, silniejszego uderzenia. Szczupłe dłonie, zacisnęły się na koszuli jego brata w desperackim geście.
- Jestem w ciąży! Zostaw go!
Oboje zamarli. Najemnik wstał, by potem wyciągnąć dłoń i pomóc mu się podnieść. Logan patrzył nieobecnym wzrokiem na Resę, jakby nie dowierzał. Zostali sami, bo jego brat słusznie stwierdził, że chcą zostać sami. Patrzył na nią w milczeniu, gdy podeszła do niego jeszcze bliżej. Tak blisko, że czuł znajome ciepło. Jego spojrzenie instynktownie przeniosło się na jej brzuch, gdy rozchyliła poły pledu, którym okryła nagie ciało. Dobrze wiedział, że są sami, więc nie miał nic przeciwko jej nagości. Jej brzuch, jak słusznie zauważył, był znacznie zaokrąglony. Łzy napełniły jego oczy, gdy zdał sobie sprawę, jak ją zranił, zostawiając ją samą. Padł przed nią na kolana, nie zważając na błotniste podłoże. Krople deszczu mieszały się z jego łzami, gdy tulił twarz do jej delikatnych dłoni.
- Oh, skarbie... Tak strasznie cię przepraszam. - szeptał, unosząc wzrok ku jej twarzy. - Nie chciałem cię zranić, Res. Jesteś całym moim sercem. Nigdy cię nie opuszczę.
Warga jej zadrżała, gdy dostrzegła jego spojrzenie. Patrzył na nią z dołu, tonąc pod kaskadą kropli deszczu i łez. Nie była w stanie stać, być górą nad nim, więc również padła na kolana. Wtuliła się w niego z całej siły, ciesząc się, że wrócił, że jest. Już ją nie obchodziło to, co mówiła Alice. Patrząc w jego, niemal czekoladowe, oczy widziała, że mówi prawdę. Klęcząc w wilgotnej, błotnistej ziemi, obydwoje płakali, ni to ze szczęścia, ni ze smutku. Rozkoszowali się swoją obecnością, ciepłem i miłością, nie zwracając uwagi na deszcz.
- Pocałuj mnie... - jej cichy szept, zmusił go do otworzenia oczu.
Od razu ujął jej twarz w dłonie i musnął delikatnie jej wargi, po czym pocałował czule i delikatnie, całkowicie się angażując.

Niechętnie oderwał się od jej ust, czując jej chłodną skórę. Wstał i wziął ją na ręce, zostawiając przemoknięty pled na ziemi. Czuł jej szybki oddech, widział rozchylone usta... Wpatrywała się w niego z wyczekiwaniem, a jej nagie, wilgotne ciało wprawiało go w dziwny, lecz znajomy głód. Pokręcił tylko głową, uśmiechając się lekko. Położył ją na łóżku i wyszedł na chwilę do drugiego pomieszczenia, zostawiając za sobą ślady bosych stóp. Wrócił po chwili, trzymając w ręku suche i grube koce. Otulił ją nimi, widząc, że zasnęła przez jego krótką nieobecność. Zdjął mokrą koszulę i spodnie, zostawiając je na podłodze. Nie specjalnie dbał o czystość, ale zdawał sobie sprawę, że niedługo będzie to musiało ulec zmianie, gdy narodzi się dziecko. Usiadł na krawędzi łóżka, przyglądając się uważnie Resie. Moja mała wydoroślała, pomyślał po chwili. Jej ciało i zachowanie, całkowicie zmieniła, odkąd spotkali się po raz pierwszy. Nie była już rozpuszczoną panną, lecz dojrzałą kobietą, która nosi w sobie jego dziecko. Westchnął cicho, chowając twarz w dłoniach. Nie myślał, że ta chwila nadejdzie tak szybko... Tak nagle.
- Nie dam sobie rady... - zerknął na nią, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że go nie słyszy. - Jak taki ktoś, jak ja, ma sobie dać radę? Jak mam być dobrym ojcem?
Zasnął dopiero w środku nocy, obejmując ją ręką.

Obudził się dopiero po kilku godzinach, gdy nie wyczuł obecności Resy. Powoli uchylił powieki i rozejrzał się wokół. Uśmiechnął się lekko, wywracając oczami, gdy dostrzegł poskładane ubrania. Czyste i suche. Weszła do domu, gdy dopinał ostatni guzik koszuli. Uniósł na nią spojrzenie, gdy zatrzymała się tuż przed nim. Jej włosy lekko się kręciły, tworząc delikatne fale.
- Cześć. - uśmiechnęła się szeroko, siadając mu na kolanach, przodem do niego. Tak, że stopy miała za jego plecami.
- Cześć, Śliczna.
Zaśmiała się cicho. Uwielbiał, gdy się śmiała.
- Nie uważasz, że powinniśmy zacząć organizować ceremonię ślubną?
- Przecież mamy dużo czasu... - urwał, widząc, że jej brzuch jest znacznie większy.
- Byłam już u swojego medyka. Dziecko nader szybko rośnie i ciąża nie będzie trwała tyle, co inne, lecz znacznie krócej.
- Ile mamy czasu?
- Dwa, może trzy miesiące.
Przełknął ślinę i dłonią pogładził ją delikatnie po brzuchu. Czuł, jak dziecko się porusza. Poczuł, jak malutka dłoń, łączy się z jego, oddzielona tylko ciałem Resy. Uniósł na nią swój zdenerwowany wzrok, lecz nie zabrał dłoni.
- To chłopiec?
Skinęła głową, obserwując uważnie jego reakcję. Uśmiechnął się tylko i nachylił się w jej stronę, całując ją.




poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział 41

W środku nocy, gdy srebrzysty księżyc spacerował leniwie po niebie, Logan otworzył nagle oczy, słysząc kroki, choć nie umiał określić, skąd dochodziły te odgłosy. Założył bezszelestnie spodnie na nagie ciało i zerknął na Resę, zastanawiając się, kto o tej porze mógł tu być. Wiedział, że to żaden z najemników, gdyż Matt powiadomił go o tymczasowym powrocie do ich obozu. Wykorzystując swoje zmysły, usłyszał, że osób jest więcej niż  jedna. Odetchnął nerwowo, zaciskając dłonie w pięści, aby móc w każdej chwili zaatakować, gdyby zaszła taka potrzeba. Jak tylko wyszedł z pokoju, skierował się w stronę schodów. Doskonale widział w mroku, więc bez najmniejszego problemu dostrzegł ciemną sylwetkę, która jeszcze była na dole, ale niczym tygrys skradała się w kierunku schodów. Bez namysłu rzucił się w tamtą stronę, gdy jego szpony się wysunęły. Długie na trzydzieści centymetrów ledwie drasnęły mężczyznę, który błyskawicznie oddał cios, sztyletem, ostrym, jak brzytwa, przecinając skórę na jego twarzy. Ku zaskoczeniu nieznajomego, skóra od razu zrosła się, a z rany nie wypłynęła choćby jedna kropla krwi.

Logan, niemal karmiony wściekłością i adrenaliną, przycisnął przybysza do ściany, wbijając szpony w szyję.
- Kim jesteś?! - warknął, patrząc mu prosto w oczy.
Mężczyzna milczał, tylko się uśmiechając. Logan, zdezorientowany nieznajomym chłodem na ciele, wypuścił go z rąk. Obrócił się, dostrzegając dziwny błysk w oczach szatyna. Cofnął się odruchowo, widząc dziewczynę o chłodnym spojrzeniu stalowych oczu. Jej wargi zaciskały się w wąską linię, a długie, jasne włosy opadały kaskadą na ramiona. Zbliżała się do niego powoli, gdy wpatrywał się w mroźne iskry, wydobywające się z jej rąk. Zerknął jeszcze na chłopaka za sobą, który z uwielbieniem wpatrywał się w jasnowłosą.
- Czego chcecie? - mruknął, chowając szpony z powrotem. Opuścił dłonie, widząc, jak kryształki lodu przestają uruchamiać jego nogi.
- Jestem Abbey Astor. - odezwała się, wpatrując się w niego chłodnym spojrzeniem. - Przybyliśmy tu tropem białowłosej Alice, która zagraża tutejszemu społeczeństwu. Mój towarzysz Connor nie chciał cię zranić, Howlett. - nie zareagowała, gdy gestem chciał jej przerwać. - Była tutaj?
Już miał otworzyć usta, żeby odpowiedzieć, lecz przeszkodziła mu Resa, która pojawiła się na schodach. Była zupełnym przeciwieństwem Abbey, która zgodnie ze swoją naturą wyglądała, niczym królowa śniegu. Nawet jej oczy przypominały mu śnieg. Uniósł wzrok na dostojną księżniczkę, idącą w ich stronę. Owinięta w czerwoną, satynową kołdrę, patrzyła bez przerwy na niego, niewątpliwie wyczuwając w nim zdenerwowanie. Może mu się tylko zdawało, ale wyczuł promieniujące od niej ciepło, jakby miała w sobie swoją własną pochodnie. Przeczesał nerwowo włosy, gdy mierząc Connora wzrokiem, zatrzymała się.
- Co tu się dzieje? - spytała, nieco za bardzo dyplomatycznie, jak na nią. Pomimo zaspanych oczu i włosów w lekkim nieładzie nadal olśniewała go urodą.
- Szukają Alice.
Uniosła brwi, spoglądając na dziewczynę, która nie miała zamiaru ustąpić jej płomiennym oczom. Resa zdecydowanie miała przewagę, bo była na swoim terenie, gdzie Abbey nie mogła wykazać się do końca, swoją, mrożącą krew w żyłach mocą. Doskonale wiedział, że jego ukochana posiada moc, której nie rozumie, ale przyjdzie taki dzień, że będzie potrafiła się nią posługiwać i nikt nie będzie w stanie jej powstrzymać. Będzie niepokonana, jak on. Spiął się, widząc, jak Connor zwilża wargę, patrząc na biodra Resy, która pod satyną, jak słusznie podejrzewał, nie miała nawet bielizny.
- Abbey, tak? - zmierzyła ją wzrokiem. - Myślę, że nie macie tu czego szukać, ponieważ z Alice rozstaliśmy się ponad miesiąc temu i nie wiemy, gdzie się znajduje. Proponuję udać się do Gilbroy, gdzie miała się zatrzymać. Macie jakieś konkretne oskarżenia?
- Wasza Wysokość... - zaczęła cicho, pochylając z oddaniem głowę, niewątpliwie była zaskoczona jej wypowiedzią. -  Alice została oskarżona o kradzież na zamku, właśnie w Gilbroy. Okradła księcia Romualda z jego drogocennych przedmiotów. Książę oskarżył ją również o uprawianie czarnej magii w jego kraju.
- Nie wierzę. - mruknął Logan pod nosem, co nie uszło uwadze księżniczki, lecz uznała za niestosowne to komentować. 
-  Gilbroy, Abbey, udajcie się tam. Tu jest mój kraj i zapewniam, że jej na moim terenie nie ma. - bez słowa odeszła, wracając na górę.
Logan zaczekał, aż Abbey i Connor opuszczą budynek, po czym wrócił do sypialni, idąc śladem Resy. Siedziała na łóżku, chowając twarz w dłoniach, gdy wszedł do komnaty. Usiadł obok, patrząc na nią w milczeniu. Nie płakała, więc nie próbował jej przerywać rozmyślań. Nie wierzył w nic, o co oskarżali Alice. Był pewien, że dziewczyna wpadła w tarapaty i znalazła się w złym miejscu, o złym czasie. Zamknął oczy, żeby nie patrzeć na rozchylającą się kołdrę na ciele księżniczki, gdy zasnęła po pewnym czasie. Gdy był pewien, że jej nie obudzi, wyswobodził się z jej objęć i wstał. Wyszedł z komnaty, po czym założył odpowiedni ubiór do jazdy konnej. Wolnym krokiem ruszył do stajni, rozmyślając, jak wytłumaczy się Resie, gdy się obudzi, a jego nie będzie, ale nie martwił się tym na zapas. Postanowił, że wyjedzie do Gilbroy i znajdzie Alice. Musi jej pomóc, bo jak zauważył, nawet jej siostra uwierzyła w oskarżenia, jakimi ją obarczano. Osiodłał najbardziej wytrzymałego konia i pognał na nim leśną drogą, nie oglądając się za siebie. Panujący mrok powoli ustępował wschodzącemu słońcu, gdy minął granicę Gilbroy.


 ***
   Obudziła się, nie czując obok siebie Logana. Mając jeszcze zamknięte oczy, wyciągnęła dłoń, po omacku szukając jego ciała. Nic. Otworzyła oczy i nie dostrzegając go, wstała, ubierając się szybko. Na boso zbiegła na dół i rozpaczliwie rozglądała się na boki.
- Logan!
Odpowiedziało jej tylko echo, przedrzeźniając jej wołania. Otarła łzy, wypływające jej z oczu. Wiedziona swoim wewnętrznym instynktem pobiegła do stajni. Zamarła dostrzegając posty boks, gdzie stał  czarny, jak smoła ogier. Nie panikuj, mówiła do siebie w myślach, może pojechał na przejażdżkę.

Może...

Każdy dzień spędzała w łóżku, kuląc się na nim, jak dziecko. Pewnego dnia, trzy doby po jego zniknięciu, odkryła w sobie dziwną zdolność. Gdy znów zaczęła płakać, jej dłoń zaczęła promieniować kojącym gorącem. Wpatrywała się w nią, a łzy spływające po jej twarzy, zastygły nieruchomo, gdy na jej dłoni  pokazał się płomień. Przyglądała się jemu uważnie, nie odczuwając bólu, który zwykle występował, gdy się oparzyła. Z ciekawości złączyła ze sobą dłonie, sprawiając, że płomień znikł.

Uśmiechnęła się lekko, pierwszy raz, odkąd Logan ją opuścił. Przez kolejne dni pracowała nad swoją mocą, doskonaląc swoje umiejętności. Opanowała ją do tego stopnia, że w każdej chwili mogła wywołać ogień i rzucić kulą ognia w wybrane przez siebie miejsce. Nikt jej nie odwiedzał, więc zaskoczona czyjąś obecnością w ogrodzie, wyszła na balkon. Białe włosy, wyróżniające się na tle zielonej trawy...
- Alice?
Dziewczyna idąca przez ogród uniosła spojrzenie czerwonych oczu i utkwiła je w niej. Było w niej coś innego, coś, co sprawiło, że cofnęła się o krok. Gdy obejrzała się za siebie, dostrzegła mgłę, tworzącą sylwetkę Bronx, która zapadła jej w pamięci.
- Uciekaj. Jesteś w niebezpieczeństwie. - rzekła cicho, lecz wargi nawet nie drgnęły. - Ona jest niebezpieczna. Nie ma w niej Twojej siostry, Res.
 Znikła, rozpływając się, gdy spróbowała jej dotknąć. Zanim zdążyła wybiec z komnaty, Alice pojawiła się tuż obok, wpatrując się w nią wściekłym spojrzeniem. Resa, ogarnięta paraliżującym lękiem, cofała się, aż jej plecy napotkały ścianę. Kręciła głową, nie mogąc się zebrać na wypowiedzenie choćby jednego słowa. Błagalnym spojrzeniem patrzyła na Alice, która, uśmiechając się drwiąco, zbliżała się do niej bezustannie, a w jej dłoni tworzyła się czarna kula. Już to kiedyś widziała.
Azrael...
Pokazywał jej to kiedyś, gdy spytała, jak wygląda czarna magia.
- Alice, co ty robisz? - wyszeptała, drżąc na całym ciele, gdy kula była niebezpiecznie blisko jej, lewitując nad dłonią białowłosej.
- Jeszcze się pytasz, siostrzyczko? - zaśmiała się, wpatrując w jej oczy. - Logan powiedział, że wątpisz w moją niewinność, a ja przysięgłam sobie, że zabije każdego, kto będzie mnie oskarżał.
- Był u Ciebie przez cały tydzień..? - już nie myślała o tym, że może zaraz zginąć, gdy usłyszała jego imię.
- Owszem. Dobrze się bawiliśmy. - w oczach Alice pojawił się dziwny błysk.
Jak sparaliżowana stała pod ścianą, nie zwracając na nią uwagi. Łzy płynęły po jej twarzy, gdy zamknęła oczy, żeby nie widzieć, jak Alice unosi dłoń by nakierować kulę. Oddychała szybko, modląc się, żeby tylko nie bolało. Nie bała się śmierci, tylko bólu... Słysząc urwaną w połowie wypowiedź, otworzyła oczy. Connor przewrócił Alice na ziemię, przebijając jej brzuch na wylot. Po drewnianej podłodze krew tworzyła różne wzorki, rozlewając się na boki. Resa tkwiła w miejscu, nie mogąc się na nic zdobyć. Patrzyła tylko na siostrę, która wiła się w przerażającej agonii. Nie odważyła się do niej podejść, ale gdy Connor zostawił Alice i spojrzał tym razem na nią, wróciła do świata żywych.
- Wasza Wysokość...
- Zabierz mnie stąd... Nie chcę tu być...
Wyciągnął w jej stronę dłoń, lecz ona, sparaliżowana strachem, nawet na nią nie spojrzała. Westchnął nerwowo i z lekkim wahaniem wziął ją na ręce. Ku jego zaskoczeniu, przytuliła się do niego i dopiero teraz zaczęła płakać, niemal dławiąc się własnymi łzami. Delikatnie pogłaskał ją po policzku, chcąc ją w jakikolwiek sposób uspokoić. Dostrzegał w niej normalną, dotkniętą krzywdami dziewczynę, a nie oschłą księżniczkę za jaką ją mieli. Westchnął nerwowo, gdy powoli zasypiała w jego ramionach. Wsiadł z nią na konia i jechał wolno, nie chcąc jej obudzić.

Gdzie ja ją zwiozę..?

Rozmyślając nad celem ich podróży, dostrzegł pędzącego konia z naprzeciwka. Po stroju od razu poznał, że jest najemnikiem, a jego ogier z pewnością pochodził z królewskiej stajni pod Gilbroy, gdzie były te najsilniejsze i najszybsze. Pociągnął za wodze, zatrzymując swoją klacz. Koń najeźdźca zarżał wściekle, gdy ten zatrzymał go nagle, pozbawiając szybkiego galopu. Connor zmierzył szatyna wzrokiem, po czym zerknął na księżniczkę, śpiącą w najlepsze.
- Dokąd ją wieziesz? Kto ci na to pozwolił i co, do cholery, robiłeś na zamku? - warknął głucho, dostrzegając Resę w objęciach mężczyzny.
- Kim jesteś? - Connor nie dawał za wygraną. Najemnik równie dobrze mógł nie mieć dobrych zamiarów.
- Matthew Wayland. Odpowiedz na pytania. - uważnie obserwował twarz dziewczyny, której cera niewątpliwie zbladła. Przełknął nerwowo ślinę, zastanawiając się, co się stało pod jego nieobecność.
Bez słowa zsiadł z klaczy i bez zastanowienia oddał księżniczkę w ręce najemnika. Matt tylko objął ją czule, co upewniło Connora, że nie ma podstaw, aby się obawiać się, że coś jej zrobi.

***

Położył Resę ostrożnie na swoim łóżku w obozie najemników, przeklinając w myślach Logana. Okrył ją starannie kocem i usiadł na krześle obok, żeby mógł przy niej czuwać. Po łzach pozostały już tylko wilgotne ścieżki na jej bladej twarzy. Westchnął cicho, otwierając okno, żeby wpuścić do wnętrza odrobinę świeżego powietrza. Powoli się budziła, mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem. Jej szczupła dłoń powędrowała po omacku na puste miejsce obok, gdzie powinien być jego brat. Cierpliwie czekał, aż otworzy oczy i rozbudzi się, żeby móc mu wszystko wyjaśnić.
- Coś ci zrobił? - przeczesał włosy prawą dłonią, gdy już na niego patrzyła. Widział w jej oczach coś dziwnego. Lęk, obawę i przerażenie. Ostatni raz w takim stanie widział ją przy Cristiano.
- Nie.
- Resa...

- Nic mi nie jest.
- Akurat! - warknął, wstając gwałtownie. - Jeśli coś ci zrobił to mi powiedz, a uduszę go gołymi rękoma. Zacznij mówić. Co się stało w zamku?
- Alice nie żyje. Connor ją zabił, ratując mnie. Logan był u niej cały tydzień, nawet mnie o tym nie informując.
Uniósł obie brwi. Wieść o Alice aż tak go nie zaskoczyła, bardziej  zainteresowała go informacja o bracie. Spiął się, zaciskając dłonie w pięści.
- Zabiję gnoja.
Wyszedł z pomieszczenia, zatrzaskując za sobą drzwi.

***

 
 

sobota, 4 lipca 2015

Rodział 40

Tuż o świcie, gdy do komnaty wpadły pierwsze promienie słońca, Resa uniosła lekko powieki, po czym rozejrzała się, czując na sobie znajomy ciężar. Uśmiechnęła się, widząc Logana, obejmującego ją zaborczo, który nawet przez sen nie miał zamiaru jej wypuścić z rąk. Z niechęcią wyswobodziła się z jego objęć i wstała, zakładając jego koszulę. Zapinając powoli guziki wyszła z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Zatrzymała się u szczytu schodów i rozejrzała się ponurym wzrokiem po Sali. Przełknęła ślinę, czując zbierające się łzy. Zamknęła na chwilę oczy, wyobrażając sobie Salę pełną dostojnych ludzi, gdzie nie zabrakłoby znajomych twarzy. Matthew, Sanne i wielu innych bawiliby się w najlepsze, a ona w srebrzystej sukni, tańcząc z Loganem po środku ogromnego pomieszczenia, cieszyłaby się z nowego. idealnego życia. Gdy melodia ucichła, Logan odwrócił się od niej, zwracając uwagę na małego chłopca, który pociągnął go za rękaw.
   Otworzyła oczy, czując na biodrach silne i ciepłe dłonie, wyrywając się ze swojego świata wyobraźni. Zerknęła na mężczyznę za sobą i uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę, co zobaczyła. O ile się nie myliła, stał obok niej jej przyszły mąż.
- O czym tak myślisz? - uśmiechnął się, obracając ją w swoją stronę.
- O niczym. - oderwała od niego swój zakłopotany wzrok i znów obejrzała się za siebie. - Chcę odnowić każde pomieszczenie, zaczynając od tej Sali.
Jego oczy jakby się rozjaśniły, gdy doszło do niego, że będzie zmuszony zostać tu z nią. Objął ją szczelnie, jakby nie wierzył, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Główne wejście otworzyło się, wpuszczając do środka masę świeżego powietrza. Chwilę potem pojawił się przed nimi Matt. Pochylił głowę przed księżniczką w geście poddania, kładąc dłoń, złożoną w pięść, na swojej klatce piersiowej w miejscu, gdzie znajduje się serce.
- Ja i wszyscy najemnicy, Wasza Wysokość, jesteśmy do twojej dyspozycji. Każdy z nas zrobi wszystko, co każesz, nawet poświęcając swoje życie, aby Cię bronić.
Łzy napłynęły jej do oczu, gdy dokładnie go wysłuchała.
- Nie, Matt, błagam... - rozpaczliwie szukała wsparcia u Logana, lecz on nie miał zamiaru mówić bratu, co ma robić. - Wstań, proszę...
Dopiero, gdy to powiedziała, spojrzał jej w oczy i podniósł się, stając naprzeciwko niej. Uśmiechnął się, przypominając dawnego siebie.
- Przydałoby się tu posprzątać, prawda? - spytał, zerkając na równie dobrze zbudowanych mężczyzn, stojących trochę dalej. - O nic się nie martwcie, wszystkim się zajmę.

Każdego dnia, przez ponad miesiąc, Logan i Resa byli wysyłani poza teren zamku, aby najemnicy mogli doprowadzić do porządku Salę Pojednania, a następnie całą resztę komnat, znajdujących się w zamku. Któregoś dnia wrócili wcześniej z wyprawy konnej, niż zamierzali. Mury zostały pokryte lśniącym lazurytem, który spowodował uśmiech na twarzy Resy. Zwalniając, poprowadziła klacz dalej, rozglądając się z zachwytem po odnowionym ogrodzie.

 Niektóre elementy, nadal posiadały szarawe cegły, podkreślając niezwykły charakter zamku. Odważyła się unieść wzrok na odnowiony, śnieżny pałac, pokryty niebieskawym dachem. Gorące łzy spłynęły po jej policzkach, gdy przekroczyła próg. Sala Pojednania, główny element pałacu, lśniła w każdym miejscu, przeobrażając się w wielką salę balową. Buty do jazdy konnej stukały delikatnie po wyczyszczonych marmurowych schodach. Załzawionymi oczami dostrzegła Matta, czekającego na nich na górze. Dosłownie rzuciła mu się na szyję, okazując całkowitą wdzięczność.
- Dziękuję, Matt.
Tyle mu wystarczyło, żeby się uśmiechnąć. Przytulił ją lekko, z rozbawieniem dostrzegając grymas zazdrości na twarzy brata. Westchnął cicho, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę to traktuje ją bardziej, jak młodszą siostrę, niż obiekt westchnień. Logan wywrócił oczami, pociągając Resę w swoją stronę.
- Tak, jesteśmy wdzięczni, ale dość tych czułości, dobrze? - mruknął, mierząc wzrokiem brata.
Wszyscy zaczęli się śmiać, drwiąc z jego zazdrości, więc bez słowa skierował się do sypialni. Resa dogoniła go dopiero na balkonie, gdzie opierając się o balustradę, obserwował krajobraz, otaczający zamek. W oddali piętrzyły się góry, szczytami kryjąc się w chmurach. Rozległe jeziora na zielonych dolinach, tonące w blasku słońca. Po lewej, jak i po prawej stronie wielkiego krajobrazu dominowały lasy, mieszając drzewa liściaste z iglastymi. Jego wyprostowana sylwetka wyglądała niemalże bajecznie w tle tego widoku. Biorąc głęboki wdech, podeszła do niego, mając utkwiony wzrok w stadzie dzikich koni, galopujących na najbardziej oddalonym od zamku pastwisku.
- Jesteś zły?
- Nie, skąd. - warknął, zaciskając dłonie na marmurowej poręczy. - Jestem wściekły.
- Przepraszam... - szepnęła cicho, patrząc tym razem na niego. - Nie wiedziałam, że będziesz zazdrosny...
Zaśmiał się cicho i chwycił ją swoją dłonią, tak silną, a jednak delikatną, obracając ku sobie. Otwierał już usta, żeby coś powiedzieć, lecz zamiast się odezwać, uklęknął przed nią na lewym kolanie, wpatrując się w jej oczy. Wargi jej zadrżały, gdy wyjął z kieszeni spodni małe, pokryte welurową czernią, pudełeczko.
- Droga Reso... - rzekł, obserwując jej reakcję - Zgodzisz się zostać moją żoną?
Skinęła szybko głową, czując napływające do oczu łzy, gdy wsuwał powoli srebrny pierścionek, posiadający fioletowy, szlachetny kamień, na jej serdeczny palec u prawej dłoni. Wstał i wplótł dłoń w jej włosy, złączając ich wargi w czułym pocałunku.
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też. - wyszeptała jednym tchem, tuląc się do niego.
Uśmiechnął się lekko, po czym pogłaskał ją po włosach, muskając delikatnie czubek jej głowy.


piątek, 3 lipca 2015

Rozdział 39

- Kochanie... Nic Ci nie zrobię. - powiedział łagodnie, jakby miał do czynienia z dzieckiem.
- Nie dotykaj mnie!
Cofnął dłoń, słysząc jej podniesiony głos. Jej oczy były pełne bólu, cierpienia i rozpaczy. Po policzkach, niemal strumieniami spływały jej łzy, a ciało drżało lekko. Skuliła się i kołysała w przód i w tył. Zrezygnował z ponownego zbliżenia się do niej, ale to wcale nie oznaczało, że ją tu zostawi. Usiadł pod ścianą, naprzeciwko niej i nawiązał z nią kontakt wzrokowy. Patrząc na niego powoli się uspokajała, lecz zdawało się, że postarzała się o kilka lat przez krzywdy, jakie doświadczyła odkąd pojawił się w jej życiu. Nie wytrzymał i wstał nagle, mając w niej utkwione spojrzenie pociemniałych oczu. Bez słowa przerzucił ją sobie przez ramię, nie zwracając uwagi na niedojrzałe, niemal dziewczęce lamenty. Pokazując, kto tu rządzi, specjalnie klepnął ją mocno w pośladki, gdy zaczęła się zbytnio wyrywać. Z zadowoleniem stwierdził, że zamilkła, zaskoczona jego zachowaniem.
- Dokąd mnie zabierasz?
Jej głos, niczym pierwsze promienie słońca, wybudził go z rozmyślań. Uśmiechnął się lekko, stawiając ją przed sobą, gdy byli już przy pasących się koniach.
- Jedziemy do Twojego domu. Tam, gdzie powinnaś być. - pogłaskał ją po policzku, wpatrując w jej fiołkowe oczy.- Nie uważasz, że księżniczka powinna mieszkać w zamku?
- Nie wiem, czy powinnam tam mieszkać.
- Powinnaś.
Bez słowa posadził ją na klacz jej brata, który prawdopodobnie nigdy nie pójdzie w zapomnienie. On natomiast osiodłał karego ogiera, którego od razu pognał w stronę leśnej drogi, kończącej się na tyłach zamku. Nie miał wątpliwości, że Resa bez protestowania pogna za nim, więc nawet się nie obejrzał.
Odetchnął głęboko, gdy minęli prowizoryczne ogrodzenie obozu, składające się w większości z drutu kolczastego. Już nigdy nie wrócę do tego przeklętego miejsca, pomyślał. Czuł, jak jego mięśnie drżą, niemal błagając, żeby pozwolił im sobą zawładnąć. Nie znosił tego. Ciągła walka z żądzami swojego drugiego oblicza. Modlił się w duchu, żeby się nie poddać w towarzystwie księżniczki, która i tak robiła się blada, jak ściana, gdy do niej podchodził. Z drugiej strony cieszył się ze swojego przekleństwa, z chorobliwej potrzeby władzy nad kimś. Dzięki temu mógł ją chronić. Za każdym razem, gdy ktoś był w jej pobliżu, był niezwykle czujny, a jego zwierzęce instynkty ledwo panowały nad jego przemianą w wiecznie wściekłego potwora, którego nikt by nie powstrzymał. Tylko dzięki temu zabił wszystkich, którzy ją skrzywdzili, jednak Torn najbardziej zapadł mu w pamięci. Zacisnął dłoń na wodzach i zaklął pod nosem, przypominając sobie, jak potraktował Resę. Rozluźnił się, gdy dziewczyna go wyminęła, gnając w stronę bramy. Jej włosy nieco pociemniały, stając się bardziej brązowe, niż rude, ale i tak je uwielbiał. Odwróciła się w jego stronę, jakby czytała mu w myślach i posłała miły uśmiech, składając cichą, niewypowiedzianą obietnicę, że zawsze będzie mógł ich dotknąć.

Przepuścił ją pierwszą w potężnych drzwiach. Sala Pojednania stała się jedną, wielką masą kurzu. Wnętrze cuchnęło nieprzyjemnym fetorem, który drażnił zmysły. Pustka ogarniała każde pomieszczenie w zamku o ogromnych wielkościach. Widok, jaki zastali był nie do opisania. Nawet marmurowe schody pokryły się dziwnym, zielonkawym kolorem. Pod stopami dało się wyczuć grubą warstwę brudu. Logan odruchowo zakrył usta dłonią, czując obrzydzenie do tego miejsca. Bez choćby jednego słowa poszedł śladem Resy na górę, prawdopodobnie do jej sypialni. Zastanawiając się nad tym, gdzie wszyscy się podziali, wpadł na pewien trop. Na schodach były dziwnie nieznajome ślady butów, po których wywnioskował, że ich właściciel gdzieś się spieszył. Nie komentował tego, śledząc wygłodniałym wzrokiem biodra księżniczki. Mógłby ją rozebrać nawet tutaj, nie zważając na brud i nieprzyjemną woń, unoszącą się w każdym pomieszczeniu. Obróciła się w jego stronę, gdy byli już w jej komnacie. Nie rozumiał dlaczego tam smród nie dotarł, a w powietrzu unosił się zapach róż, kwitnących o tej porze roku. Zamknął za sobą drzwi, nie odwracając od niej wzroku.
- Co ty ze mną wyprawiasz... - wyszeptał jednym tchem, rozpinając dwa górne guziki jego koszuli.
Tylko się uśmiechnęła, wyciągając dłoń w jego stronę. Nie dziwił jej się, że chce się rozluźnić i zapomnieć o otaczających ją problemach, więc od razu podjął się wyzwania i chwycił jej delikatną dłoń. Ich oddechy współgrały w jedną całość, gdy powoli, bez zbędnego pośpiechu, zdejmował z niej suknię. Pozbywając się również jej bielizny, pociągnął ją w stronę łóżka, nie odrywając od jej warg. Z uśmiechem obserwował, jak wiła się na łóżku, gdy on rozbierał się, obmyślając plan. Nauczyła się, że nie lubi, gdy go dotyka, więc posłusznie trzymała ręce wysoko nad głową.

Jesteś taka bezbronna...
I tylko moja...

Zostawiając jej wargi, sunął językiem po jej szyi, kąsając mocno zębami, zostawiają bladoróżowe ślady. Prawą dłoń wplótł w jej włosy i zacisnął, starannie unieruchamiając jej głowę. Gryząc ją, dotarł do piersi, gdzie na długi czas się zatrzymał. Jej ciche jęki sprawiały, że był jeszcze bardziej zachłanny. Widząc, jak się wierci, wpił się w jej wargi i zaczął ją zachłannie całować. Wszedł w nią, otrzymując w odpowiedzi kolejne jęki, lecz nieco głośniejsze niż zwykle. Ku jego zaskoczeniu wytrzymała dość długo, zanim rozpadła się na, zdawałoby się, tysiące kawałków. Zasnęli, splecieni ze sobą w niezwykły sposób, rozkoszując się swoją bliskością.



środa, 15 kwietnia 2015

Ważne.

Chyba mam dobre wieści..
Wznawiam tego bloga. Dajcie znać, że jeszcze tu jesteście. Czekam na komentarze z propozycjami na dalsze losy naszych bohaterów.

<3

Obserwatorzy