poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział 41

W środku nocy, gdy srebrzysty księżyc spacerował leniwie po niebie, Logan otworzył nagle oczy, słysząc kroki, choć nie umiał określić, skąd dochodziły te odgłosy. Założył bezszelestnie spodnie na nagie ciało i zerknął na Resę, zastanawiając się, kto o tej porze mógł tu być. Wiedział, że to żaden z najemników, gdyż Matt powiadomił go o tymczasowym powrocie do ich obozu. Wykorzystując swoje zmysły, usłyszał, że osób jest więcej niż  jedna. Odetchnął nerwowo, zaciskając dłonie w pięści, aby móc w każdej chwili zaatakować, gdyby zaszła taka potrzeba. Jak tylko wyszedł z pokoju, skierował się w stronę schodów. Doskonale widział w mroku, więc bez najmniejszego problemu dostrzegł ciemną sylwetkę, która jeszcze była na dole, ale niczym tygrys skradała się w kierunku schodów. Bez namysłu rzucił się w tamtą stronę, gdy jego szpony się wysunęły. Długie na trzydzieści centymetrów ledwie drasnęły mężczyznę, który błyskawicznie oddał cios, sztyletem, ostrym, jak brzytwa, przecinając skórę na jego twarzy. Ku zaskoczeniu nieznajomego, skóra od razu zrosła się, a z rany nie wypłynęła choćby jedna kropla krwi.

Logan, niemal karmiony wściekłością i adrenaliną, przycisnął przybysza do ściany, wbijając szpony w szyję.
- Kim jesteś?! - warknął, patrząc mu prosto w oczy.
Mężczyzna milczał, tylko się uśmiechając. Logan, zdezorientowany nieznajomym chłodem na ciele, wypuścił go z rąk. Obrócił się, dostrzegając dziwny błysk w oczach szatyna. Cofnął się odruchowo, widząc dziewczynę o chłodnym spojrzeniu stalowych oczu. Jej wargi zaciskały się w wąską linię, a długie, jasne włosy opadały kaskadą na ramiona. Zbliżała się do niego powoli, gdy wpatrywał się w mroźne iskry, wydobywające się z jej rąk. Zerknął jeszcze na chłopaka za sobą, który z uwielbieniem wpatrywał się w jasnowłosą.
- Czego chcecie? - mruknął, chowając szpony z powrotem. Opuścił dłonie, widząc, jak kryształki lodu przestają uruchamiać jego nogi.
- Jestem Abbey Astor. - odezwała się, wpatrując się w niego chłodnym spojrzeniem. - Przybyliśmy tu tropem białowłosej Alice, która zagraża tutejszemu społeczeństwu. Mój towarzysz Connor nie chciał cię zranić, Howlett. - nie zareagowała, gdy gestem chciał jej przerwać. - Była tutaj?
Już miał otworzyć usta, żeby odpowiedzieć, lecz przeszkodziła mu Resa, która pojawiła się na schodach. Była zupełnym przeciwieństwem Abbey, która zgodnie ze swoją naturą wyglądała, niczym królowa śniegu. Nawet jej oczy przypominały mu śnieg. Uniósł wzrok na dostojną księżniczkę, idącą w ich stronę. Owinięta w czerwoną, satynową kołdrę, patrzyła bez przerwy na niego, niewątpliwie wyczuwając w nim zdenerwowanie. Może mu się tylko zdawało, ale wyczuł promieniujące od niej ciepło, jakby miała w sobie swoją własną pochodnie. Przeczesał nerwowo włosy, gdy mierząc Connora wzrokiem, zatrzymała się.
- Co tu się dzieje? - spytała, nieco za bardzo dyplomatycznie, jak na nią. Pomimo zaspanych oczu i włosów w lekkim nieładzie nadal olśniewała go urodą.
- Szukają Alice.
Uniosła brwi, spoglądając na dziewczynę, która nie miała zamiaru ustąpić jej płomiennym oczom. Resa zdecydowanie miała przewagę, bo była na swoim terenie, gdzie Abbey nie mogła wykazać się do końca, swoją, mrożącą krew w żyłach mocą. Doskonale wiedział, że jego ukochana posiada moc, której nie rozumie, ale przyjdzie taki dzień, że będzie potrafiła się nią posługiwać i nikt nie będzie w stanie jej powstrzymać. Będzie niepokonana, jak on. Spiął się, widząc, jak Connor zwilża wargę, patrząc na biodra Resy, która pod satyną, jak słusznie podejrzewał, nie miała nawet bielizny.
- Abbey, tak? - zmierzyła ją wzrokiem. - Myślę, że nie macie tu czego szukać, ponieważ z Alice rozstaliśmy się ponad miesiąc temu i nie wiemy, gdzie się znajduje. Proponuję udać się do Gilbroy, gdzie miała się zatrzymać. Macie jakieś konkretne oskarżenia?
- Wasza Wysokość... - zaczęła cicho, pochylając z oddaniem głowę, niewątpliwie była zaskoczona jej wypowiedzią. -  Alice została oskarżona o kradzież na zamku, właśnie w Gilbroy. Okradła księcia Romualda z jego drogocennych przedmiotów. Książę oskarżył ją również o uprawianie czarnej magii w jego kraju.
- Nie wierzę. - mruknął Logan pod nosem, co nie uszło uwadze księżniczki, lecz uznała za niestosowne to komentować. 
-  Gilbroy, Abbey, udajcie się tam. Tu jest mój kraj i zapewniam, że jej na moim terenie nie ma. - bez słowa odeszła, wracając na górę.
Logan zaczekał, aż Abbey i Connor opuszczą budynek, po czym wrócił do sypialni, idąc śladem Resy. Siedziała na łóżku, chowając twarz w dłoniach, gdy wszedł do komnaty. Usiadł obok, patrząc na nią w milczeniu. Nie płakała, więc nie próbował jej przerywać rozmyślań. Nie wierzył w nic, o co oskarżali Alice. Był pewien, że dziewczyna wpadła w tarapaty i znalazła się w złym miejscu, o złym czasie. Zamknął oczy, żeby nie patrzeć na rozchylającą się kołdrę na ciele księżniczki, gdy zasnęła po pewnym czasie. Gdy był pewien, że jej nie obudzi, wyswobodził się z jej objęć i wstał. Wyszedł z komnaty, po czym założył odpowiedni ubiór do jazdy konnej. Wolnym krokiem ruszył do stajni, rozmyślając, jak wytłumaczy się Resie, gdy się obudzi, a jego nie będzie, ale nie martwił się tym na zapas. Postanowił, że wyjedzie do Gilbroy i znajdzie Alice. Musi jej pomóc, bo jak zauważył, nawet jej siostra uwierzyła w oskarżenia, jakimi ją obarczano. Osiodłał najbardziej wytrzymałego konia i pognał na nim leśną drogą, nie oglądając się za siebie. Panujący mrok powoli ustępował wschodzącemu słońcu, gdy minął granicę Gilbroy.


 ***
   Obudziła się, nie czując obok siebie Logana. Mając jeszcze zamknięte oczy, wyciągnęła dłoń, po omacku szukając jego ciała. Nic. Otworzyła oczy i nie dostrzegając go, wstała, ubierając się szybko. Na boso zbiegła na dół i rozpaczliwie rozglądała się na boki.
- Logan!
Odpowiedziało jej tylko echo, przedrzeźniając jej wołania. Otarła łzy, wypływające jej z oczu. Wiedziona swoim wewnętrznym instynktem pobiegła do stajni. Zamarła dostrzegając posty boks, gdzie stał  czarny, jak smoła ogier. Nie panikuj, mówiła do siebie w myślach, może pojechał na przejażdżkę.

Może...

Każdy dzień spędzała w łóżku, kuląc się na nim, jak dziecko. Pewnego dnia, trzy doby po jego zniknięciu, odkryła w sobie dziwną zdolność. Gdy znów zaczęła płakać, jej dłoń zaczęła promieniować kojącym gorącem. Wpatrywała się w nią, a łzy spływające po jej twarzy, zastygły nieruchomo, gdy na jej dłoni  pokazał się płomień. Przyglądała się jemu uważnie, nie odczuwając bólu, który zwykle występował, gdy się oparzyła. Z ciekawości złączyła ze sobą dłonie, sprawiając, że płomień znikł.

Uśmiechnęła się lekko, pierwszy raz, odkąd Logan ją opuścił. Przez kolejne dni pracowała nad swoją mocą, doskonaląc swoje umiejętności. Opanowała ją do tego stopnia, że w każdej chwili mogła wywołać ogień i rzucić kulą ognia w wybrane przez siebie miejsce. Nikt jej nie odwiedzał, więc zaskoczona czyjąś obecnością w ogrodzie, wyszła na balkon. Białe włosy, wyróżniające się na tle zielonej trawy...
- Alice?
Dziewczyna idąca przez ogród uniosła spojrzenie czerwonych oczu i utkwiła je w niej. Było w niej coś innego, coś, co sprawiło, że cofnęła się o krok. Gdy obejrzała się za siebie, dostrzegła mgłę, tworzącą sylwetkę Bronx, która zapadła jej w pamięci.
- Uciekaj. Jesteś w niebezpieczeństwie. - rzekła cicho, lecz wargi nawet nie drgnęły. - Ona jest niebezpieczna. Nie ma w niej Twojej siostry, Res.
 Znikła, rozpływając się, gdy spróbowała jej dotknąć. Zanim zdążyła wybiec z komnaty, Alice pojawiła się tuż obok, wpatrując się w nią wściekłym spojrzeniem. Resa, ogarnięta paraliżującym lękiem, cofała się, aż jej plecy napotkały ścianę. Kręciła głową, nie mogąc się zebrać na wypowiedzenie choćby jednego słowa. Błagalnym spojrzeniem patrzyła na Alice, która, uśmiechając się drwiąco, zbliżała się do niej bezustannie, a w jej dłoni tworzyła się czarna kula. Już to kiedyś widziała.
Azrael...
Pokazywał jej to kiedyś, gdy spytała, jak wygląda czarna magia.
- Alice, co ty robisz? - wyszeptała, drżąc na całym ciele, gdy kula była niebezpiecznie blisko jej, lewitując nad dłonią białowłosej.
- Jeszcze się pytasz, siostrzyczko? - zaśmiała się, wpatrując w jej oczy. - Logan powiedział, że wątpisz w moją niewinność, a ja przysięgłam sobie, że zabije każdego, kto będzie mnie oskarżał.
- Był u Ciebie przez cały tydzień..? - już nie myślała o tym, że może zaraz zginąć, gdy usłyszała jego imię.
- Owszem. Dobrze się bawiliśmy. - w oczach Alice pojawił się dziwny błysk.
Jak sparaliżowana stała pod ścianą, nie zwracając na nią uwagi. Łzy płynęły po jej twarzy, gdy zamknęła oczy, żeby nie widzieć, jak Alice unosi dłoń by nakierować kulę. Oddychała szybko, modląc się, żeby tylko nie bolało. Nie bała się śmierci, tylko bólu... Słysząc urwaną w połowie wypowiedź, otworzyła oczy. Connor przewrócił Alice na ziemię, przebijając jej brzuch na wylot. Po drewnianej podłodze krew tworzyła różne wzorki, rozlewając się na boki. Resa tkwiła w miejscu, nie mogąc się na nic zdobyć. Patrzyła tylko na siostrę, która wiła się w przerażającej agonii. Nie odważyła się do niej podejść, ale gdy Connor zostawił Alice i spojrzał tym razem na nią, wróciła do świata żywych.
- Wasza Wysokość...
- Zabierz mnie stąd... Nie chcę tu być...
Wyciągnął w jej stronę dłoń, lecz ona, sparaliżowana strachem, nawet na nią nie spojrzała. Westchnął nerwowo i z lekkim wahaniem wziął ją na ręce. Ku jego zaskoczeniu, przytuliła się do niego i dopiero teraz zaczęła płakać, niemal dławiąc się własnymi łzami. Delikatnie pogłaskał ją po policzku, chcąc ją w jakikolwiek sposób uspokoić. Dostrzegał w niej normalną, dotkniętą krzywdami dziewczynę, a nie oschłą księżniczkę za jaką ją mieli. Westchnął nerwowo, gdy powoli zasypiała w jego ramionach. Wsiadł z nią na konia i jechał wolno, nie chcąc jej obudzić.

Gdzie ja ją zwiozę..?

Rozmyślając nad celem ich podróży, dostrzegł pędzącego konia z naprzeciwka. Po stroju od razu poznał, że jest najemnikiem, a jego ogier z pewnością pochodził z królewskiej stajni pod Gilbroy, gdzie były te najsilniejsze i najszybsze. Pociągnął za wodze, zatrzymując swoją klacz. Koń najeźdźca zarżał wściekle, gdy ten zatrzymał go nagle, pozbawiając szybkiego galopu. Connor zmierzył szatyna wzrokiem, po czym zerknął na księżniczkę, śpiącą w najlepsze.
- Dokąd ją wieziesz? Kto ci na to pozwolił i co, do cholery, robiłeś na zamku? - warknął głucho, dostrzegając Resę w objęciach mężczyzny.
- Kim jesteś? - Connor nie dawał za wygraną. Najemnik równie dobrze mógł nie mieć dobrych zamiarów.
- Matthew Wayland. Odpowiedz na pytania. - uważnie obserwował twarz dziewczyny, której cera niewątpliwie zbladła. Przełknął nerwowo ślinę, zastanawiając się, co się stało pod jego nieobecność.
Bez słowa zsiadł z klaczy i bez zastanowienia oddał księżniczkę w ręce najemnika. Matt tylko objął ją czule, co upewniło Connora, że nie ma podstaw, aby się obawiać się, że coś jej zrobi.

***

Położył Resę ostrożnie na swoim łóżku w obozie najemników, przeklinając w myślach Logana. Okrył ją starannie kocem i usiadł na krześle obok, żeby mógł przy niej czuwać. Po łzach pozostały już tylko wilgotne ścieżki na jej bladej twarzy. Westchnął cicho, otwierając okno, żeby wpuścić do wnętrza odrobinę świeżego powietrza. Powoli się budziła, mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem. Jej szczupła dłoń powędrowała po omacku na puste miejsce obok, gdzie powinien być jego brat. Cierpliwie czekał, aż otworzy oczy i rozbudzi się, żeby móc mu wszystko wyjaśnić.
- Coś ci zrobił? - przeczesał włosy prawą dłonią, gdy już na niego patrzyła. Widział w jej oczach coś dziwnego. Lęk, obawę i przerażenie. Ostatni raz w takim stanie widział ją przy Cristiano.
- Nie.
- Resa...

- Nic mi nie jest.
- Akurat! - warknął, wstając gwałtownie. - Jeśli coś ci zrobił to mi powiedz, a uduszę go gołymi rękoma. Zacznij mówić. Co się stało w zamku?
- Alice nie żyje. Connor ją zabił, ratując mnie. Logan był u niej cały tydzień, nawet mnie o tym nie informując.
Uniósł obie brwi. Wieść o Alice aż tak go nie zaskoczyła, bardziej  zainteresowała go informacja o bracie. Spiął się, zaciskając dłonie w pięści.
- Zabiję gnoja.
Wyszedł z pomieszczenia, zatrzaskując za sobą drzwi.

***

 
 

2 komentarze:

Obserwatorzy