sobota, 25 lipca 2015

Rozdział 42

Usiadł przed płonącym ogniskiem, zaciskając zęby ze złości. Nie zwracał uwagi nawet na Chloe, która jakimś cudem znalazła się obok. Z utkwionym spojrzeniem przed siebie, niczym posąg, siedział nieruchomo, obojętny na to, co działo się wokół. Gdzieś w oddali rozległo się wycie wilka, powodujące gęsią skórkę na ciele dziewczyny, więc instynktownie zwrócił na nią uwagę.
- Co tu robisz? - szepnął, jakby bojąc się, że zakłóci nocną ciszę.
- Jestem tam, gdzie są problemy. Wiem, co się stało z Alice.
Pokręcił tylko głową, co wprawiło ją w lekkie zakłopotanie. Od początku myślała, że najemnik darzył białowłosą niezwykłym uczuciem. Myliła się. Matt wątpił w miłość, przez co zawsze był obojętny w towarzystwie jej osoby. Zamykał się w sobie, nie chcąc okazywać uczuć.
Tylko Resa powoli odkrywała w nim wrażliwego człowieka, którym kiedyś był, ale zmienił się, poprzez złą przeszłość. Nigdy nie poznała kogoś takiego, jak on. Matt otaczał się czymś w rodzaju tarczy obronnej, udając agresywnego najemnika. Ich spojrzenia bursztynowych oczu skrzyżowały się poraz kolejny, gdy uniosła wzrok. Cierpienie jego wnętrza niemal ją wstrząsnęło, gdy dostrzegła spojrzenie pełne udręki i zmęczenia. Kto Ci to zrobił? Nie miała zamiaru odwrócić wzroku, ani się odezwać, bo wiedziała, że nie odpowie, gdy zapyta, co sprawiło jego aktualny stan.
- Jedź do siebie, Bronx. - westchnął bezradnie i odwrócił wzrok.
 Czuła, że celowo użył jej przezwiska, aby ją odtrącić, więc wstała. W milczeniu odeszła w panujący mrok, zostawiając go samego. Jak tylko Chloe odjechała, od razu zaczął żałować, że ją odtrącił. Ona chciała pomóc, a on, przepełniony własną, bezużyteczną dumą, kazał jej odejść. Zrezygnowany uniósł wzrok ku niebu. Pulsujące jasnym światłem punkty, gwiazdy, było ich tak wiele, że stanowiły potęgę nad ciemną otchłanią, otaczającą je wokół. Zadrżał, czując chłodny podmuch wiatru. Nawet się nie poruszył, gdy kilka chwil później nadjechał Logan, stepując na ogierze. Podjechał do niego, uważnie mu się przyglądając, zeskoczył z siodła i przystanął obok.
-Matt?
Logan uniósł brew, lecz jego brat nadal tkwił w miejscu. Nie widział jego wyrazu twarzy, ale dostrzegł spięte ciało. Przeczesał włosy, mierzwiąc je dłonią, stając między siedzącym bratem, a płonącym ogniskiem. Miał dziwne wrażenie, że nie skończy się to dobrze. Mimowolnie zerknął w stronę domu z którego wyłoniła się Resa. Przełknął ślinę, widząc ślady po łzach na jej twarzy, po czym dostrzegł, ledwie widoczne w ciemności, plamy krwi na jej ubiorze. Jak zahipnotyzowany skierował się w jej stronę. Dobrze wiedział, że go nie widzi, bo nie miała takich zdolności, jak on. Zapewne dostrzegała jedynie ogień i jego brata.
- Zostaw ją.
- Co? - spojrzał zdezorientowany na Matta.
- Ogłuchłeś w Gilbroy? Nie zbliżaj się do niej.
Matthew podniósł się i wyprostował, stając naprzeciw niego. Jego spojrzenie było niemal przepełnione wściekłością, a dłoń złożona w pięść. Mimo wszystko spróbował go wyminąć i pójść do Resy, lecz zaraz tego pożałował. Twarda, jak kamień, pięść, uderzyła go w twarz, przez co stracił równowagę.

 Zauważył tylko, jak Resa zatrzymuje się i zamiera, widząc całe zajście, po czym biegnie w ich stronę. Kolejna seria ciosów. Matt niewątpliwie miał nadnaturalną siłę, bo rany po jego uderzeniach nie goiły się od razu.
- Matt! Błagam, zostaw go!
Nie bronił się, bo wiedział, że zrobiłby mu krzywdę. Patrzył tylko na załzawioną dziewczynę, która nie miała odwagi odtrącić Wayland'a, choć niewątpliwie tego pragnęła. Kolejny cios.
Matt nachylając się nad nim, uniósł pięść z zamiarem kolejnego, silniejszego uderzenia. Szczupłe dłonie, zacisnęły się na koszuli jego brata w desperackim geście.
- Jestem w ciąży! Zostaw go!
Oboje zamarli. Najemnik wstał, by potem wyciągnąć dłoń i pomóc mu się podnieść. Logan patrzył nieobecnym wzrokiem na Resę, jakby nie dowierzał. Zostali sami, bo jego brat słusznie stwierdził, że chcą zostać sami. Patrzył na nią w milczeniu, gdy podeszła do niego jeszcze bliżej. Tak blisko, że czuł znajome ciepło. Jego spojrzenie instynktownie przeniosło się na jej brzuch, gdy rozchyliła poły pledu, którym okryła nagie ciało. Dobrze wiedział, że są sami, więc nie miał nic przeciwko jej nagości. Jej brzuch, jak słusznie zauważył, był znacznie zaokrąglony. Łzy napełniły jego oczy, gdy zdał sobie sprawę, jak ją zranił, zostawiając ją samą. Padł przed nią na kolana, nie zważając na błotniste podłoże. Krople deszczu mieszały się z jego łzami, gdy tulił twarz do jej delikatnych dłoni.
- Oh, skarbie... Tak strasznie cię przepraszam. - szeptał, unosząc wzrok ku jej twarzy. - Nie chciałem cię zranić, Res. Jesteś całym moim sercem. Nigdy cię nie opuszczę.
Warga jej zadrżała, gdy dostrzegła jego spojrzenie. Patrzył na nią z dołu, tonąc pod kaskadą kropli deszczu i łez. Nie była w stanie stać, być górą nad nim, więc również padła na kolana. Wtuliła się w niego z całej siły, ciesząc się, że wrócił, że jest. Już ją nie obchodziło to, co mówiła Alice. Patrząc w jego, niemal czekoladowe, oczy widziała, że mówi prawdę. Klęcząc w wilgotnej, błotnistej ziemi, obydwoje płakali, ni to ze szczęścia, ni ze smutku. Rozkoszowali się swoją obecnością, ciepłem i miłością, nie zwracając uwagi na deszcz.
- Pocałuj mnie... - jej cichy szept, zmusił go do otworzenia oczu.
Od razu ujął jej twarz w dłonie i musnął delikatnie jej wargi, po czym pocałował czule i delikatnie, całkowicie się angażując.

Niechętnie oderwał się od jej ust, czując jej chłodną skórę. Wstał i wziął ją na ręce, zostawiając przemoknięty pled na ziemi. Czuł jej szybki oddech, widział rozchylone usta... Wpatrywała się w niego z wyczekiwaniem, a jej nagie, wilgotne ciało wprawiało go w dziwny, lecz znajomy głód. Pokręcił tylko głową, uśmiechając się lekko. Położył ją na łóżku i wyszedł na chwilę do drugiego pomieszczenia, zostawiając za sobą ślady bosych stóp. Wrócił po chwili, trzymając w ręku suche i grube koce. Otulił ją nimi, widząc, że zasnęła przez jego krótką nieobecność. Zdjął mokrą koszulę i spodnie, zostawiając je na podłodze. Nie specjalnie dbał o czystość, ale zdawał sobie sprawę, że niedługo będzie to musiało ulec zmianie, gdy narodzi się dziecko. Usiadł na krawędzi łóżka, przyglądając się uważnie Resie. Moja mała wydoroślała, pomyślał po chwili. Jej ciało i zachowanie, całkowicie zmieniła, odkąd spotkali się po raz pierwszy. Nie była już rozpuszczoną panną, lecz dojrzałą kobietą, która nosi w sobie jego dziecko. Westchnął cicho, chowając twarz w dłoniach. Nie myślał, że ta chwila nadejdzie tak szybko... Tak nagle.
- Nie dam sobie rady... - zerknął na nią, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że go nie słyszy. - Jak taki ktoś, jak ja, ma sobie dać radę? Jak mam być dobrym ojcem?
Zasnął dopiero w środku nocy, obejmując ją ręką.

Obudził się dopiero po kilku godzinach, gdy nie wyczuł obecności Resy. Powoli uchylił powieki i rozejrzał się wokół. Uśmiechnął się lekko, wywracając oczami, gdy dostrzegł poskładane ubrania. Czyste i suche. Weszła do domu, gdy dopinał ostatni guzik koszuli. Uniósł na nią spojrzenie, gdy zatrzymała się tuż przed nim. Jej włosy lekko się kręciły, tworząc delikatne fale.
- Cześć. - uśmiechnęła się szeroko, siadając mu na kolanach, przodem do niego. Tak, że stopy miała za jego plecami.
- Cześć, Śliczna.
Zaśmiała się cicho. Uwielbiał, gdy się śmiała.
- Nie uważasz, że powinniśmy zacząć organizować ceremonię ślubną?
- Przecież mamy dużo czasu... - urwał, widząc, że jej brzuch jest znacznie większy.
- Byłam już u swojego medyka. Dziecko nader szybko rośnie i ciąża nie będzie trwała tyle, co inne, lecz znacznie krócej.
- Ile mamy czasu?
- Dwa, może trzy miesiące.
Przełknął ślinę i dłonią pogładził ją delikatnie po brzuchu. Czuł, jak dziecko się porusza. Poczuł, jak malutka dłoń, łączy się z jego, oddzielona tylko ciałem Resy. Uniósł na nią swój zdenerwowany wzrok, lecz nie zabrał dłoni.
- To chłopiec?
Skinęła głową, obserwując uważnie jego reakcję. Uśmiechnął się tylko i nachylił się w jej stronę, całując ją.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy