środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział 26

Od momentu dowiedzenia się przez Logana prawdy na temat księżniczki minęło już kilka dni. Dziewczyna z dnia na dzień słabła w oczach. Alice całe dnie zbierała różne zioła, które miały właściwości lecznicze i podawała je księżniczce, starając się przywrócić jej zdrowie. Logan się nie oszukiwał, prawda była taka, że jego ukochana umierała, a on nie mógł nic na to poradzić. Pewnego dnia obudził się wcześnie rano, nikomu nic nie mówiąc i podszedł do miejsca, gdzie zostawiali swoje konie. Wybrał  najbardziej wytrzymałego, którym okazał się ogier Matta. Chłopak uśmiechnął się odrobinę, wyobrażając sobie minę swojego brata, gdy zorientuje się, że jego koń zniknął. Razem z nim. Ostatni raz zerknął na Resę, siedząc już w siodle i popędził konia, robiąc jak najmniej hałasu. Nie miał zamiaru się nikomu tłumaczyć, gdzie jedzie, dlaczego, do kogo i po co. To była jego sprawa i ,o ile się nie mylił, doprowadzi do tego, że księżniczka będzie żyła. Wyjechał na kamienną drogę i skręcił w prawą stronę, kierując się na zachód. Pod kopytami zaszeleściły liście, gdy przyspieszył do cwału. Była już jesień, która wraz ze swoim nadejściem przyniosła chłodne dni, więc Logan zaopatrzył się w grube futro, które również pożyczył od brata. W każdym razie, można to nazwać pożyczeniem. Droga ciągnęła się w nieskończoność, jechał cały dzień, powoli zaczęło się ściemniać. Stukot kopyt zdawał się głośniejszy, gdy wjechał na drogę składającą się z marmuru. Zatrzymał się na chwilę i rozejrzał. Budynek w którym kapłanki przebywały nie zmienił się, ani odrobinę. Wyglądał niczym pałac królowej śniegu z białymi filarami. Zeskoczył z konia, przypominając sobie ostatni raz, kiedy tu przebywał. Niewiele pamiętał z tego okresu, ale jedno utkwiło mu w pamięci. Kilka młodych kobiet wnoszących go, rannego, po lazurytowych stopniach. Westchnął, zdając sobie sprawę, że stoi tuż przed wielkimi śnieżnobiałymi wrotami.
- Logan Howlett. - powiedział, wystarczająco głośno, aby strażniczki po drugiej stronie go usłyszały. - Przybywam do Rose Trailles.
Wrota bezgłośnie i natychmiastowo się opuściły. Stanęła obok niego mała dziewczynka o granatowych oczach. Uśmiechnęła się promiennie, a on odwzajemnił uśmiech.
- Zajmę się Twoim koniem, Panie.
- Dziękuję, Mała. - podał jej wodze i ruszył dalej, będąc pewnym, że dziewczynka sobie poradzi.
Gdy tylko przekroczył próg, stanęła przed nim kolejna dziewczyna, tym razem starsza. Budziła nieco mniej zaufania niż ta, którą spotkał jako pierwszą, ale oddał jej swoje rzeczy. Dziewczyna skłoniła się lekko i wskazała mu dłonią schody po lewej jego stronie. Bez słowa się tam skierował, licząc na to, że spotka już tylko Rose. Zastał brunetkę w jej komnacie, uniosła wzrok znad papierów, gdy wszedł.
- Wiedziałam, że przyjdziesz.
- Rose... Jestem tu prywatnie. Jako przyjaciel.
- Czego potrzebujesz? - uniosła brew, nieco zaskoczona.
- Leku dla księżniczki.

* * *



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy